niedziela, 28 lipca 2024

sroczka kaszkę warzyła - zielony nieład

 Bajka o sroczce

  Razu pewnego Sroczka kaszkę warzyła, warzyła,,,, Wiadomo dla swoich dzieci, a miała ich dużo, sprawiedliwie strawę matka  podzieliła: temu dała na łyżeczkę, temu dała do miseczki, temu dała na spodeczku, temu dała na łyżeczkę, a temu nic nie dała i frrru.... 

 Tym razem jednak nie o tym, nie o tym... Jednego wiosennego przedpołudnia Sroczka zupełnie niespodziewanie wleciała  na werandę wiejskiego domu. Zmyliły ją bliki w szybach, myślała, że to niebo i las a tu nic tylko dom człowieka, do tego dziwny i straszny. Na tej werandzie były fotele, kanapa, stół, krzesła koce, poduszki obrazy, kwiaty, rowery, fortepiany i pianina, czegóż tam nie było!? Do tego z sufitu zwisał wielki chromowany żyrandol kanciasty, że tylko zabić się o niego! Przerażona ptaszyna latała od szyby do szyby od bliku do odbicia, od odbicia do poświaty, od Annasza do Kajfasza. Obijała się o szklane tafle krzyczała najgłośniej jak umiała, ze strachu wylatywały jej piórka i nie mogła złapać tchu, ratunku! Już była pewna, ze zginie śmiercią marną, że nie zobaczy już gniazda pełnego dzieci,,, i zbieranych latami błyskotek. Wtem poczuła uderzenie, zobaczyła gwiazdy przed oczami i padła omdlała, to koniec! - przeleciało przez jej ptasi móżdżek. Cudem niebios tym potworem,  z którym się bidulka zderzyła była figurka świętego Franciszka, nie mogła lepiej trafić. Franciszek co prawda stracił porcelanową  głowę ale ocalił sroczkę i wszystkim się zajął. Przysłał człowieka, który pomasował jej czółko i dał się napić wody, a potem wypuścił na wolność i sroczka fruuu poleciała tam skąd przybyła.


"Zielony nieład" - obraz olejny na płótnie 73x93cm





piątek, 29 marca 2024

barania śmierć, wilcza stypa!

 Za górami, za lasami mieszkam ja, a za morzem i siódmą rzeką mieszkasz Ty. Nad pięknym jeziorem mieszkają: Ona,  On, ich maleństwa oraz pies.  Natomiast Tamci co wiesz wyjechali w daleką podróż... 

Radosnych Świąt Wielkiej Nocy!

"Barania śmierć, wilcza stypa!", obraz olejny na lnianym płótnie 100x140cm


Fragment obrazu -  zoom



A  tworzenie  wyglądało tak ;)


sobota, 30 grudnia 2023

cztery pory roku - "zima"

   W dzieciństwie zimy spędzałam zwykle u ukochanej babci Janeczki w Rabce, w modernistycznej willi "Irka". Przywoziła mnie  tam zwykle mama, obowiązkowo pociągiem z kuszetką. Po rozkołysanej nocy spędzonej na tabaczkowych pryczach z wszędobylskim napisem PKP, wyskakiwałyśmy pędem z wysokiego stopnia pociągu wprost na peron stacji Chabówka.  Zawsze czułam wielką ulgę, że nie straciłam życia lub nogi tak skacząc, a może to mama mnie wypychała? Tam od rana zawsze gwarno, tubylcy obowiązkowo w wełnianych (anilanowych?) wzorzystych czapkach z pomponem,  noszonych stylowo na czubkach głowy, a ich panie w kwiecistych kolorowych chustkach niekiedy w wersji premium ze złotą nitką. Do domu babci na ulicę Krótką dojeżdżałyśmy taksówką, bo dorożki były bardzo drogie, a autobusów nie było wcale. Willa Irka ledwo widoczna zza śnieżnych zasp, wyrzeźbiona specjalnie dla nas w dwumetrowej śniegowej górze wąska ścieżka i babcia wesoło machająca, to obrazki, które zostaną ze mną na zawsze...

 

Z cyklu Cztery pory roku "Zima ", obraz olejny na płótnie lnianym 100x80cm


sobota, 15 lipca 2023

piekiełko

Ciepło, gorąco, gęsta farba, myśli pozlepiane, oby płótno dało radę to udźwignąć, biada oj biada...

Wcześniej mały obrazeczek doczekał się swojej kontynuacji - rozwinięcia, teraz w wersji metr na metr.

" Hello" Olej na płótnie 100x100cm


WILK I BOCIAN.

Wilki słyną z żarłoctwa. Przez tę brzydką wadę
Wilk pewien omal życia nie postradał;
Bo gdy łakomo zajadał
Ukradzioną gdzieś biesiadę,
Kość uwięzła mu w gardle. Dusi się i krztusi,
Wreszcie bez tchu, bez głosu, upadł na murawę,
Czując, że wnet umrzeć musi.
Zesłały mu ratunek Bogi zbyt łaskawe:

Spostrzegł Bociana; więc znakiem go wzywa,
Roztwiera paszczę: Bocian kość dobywa,
Poczem, za zręczność i pracę,
Żąda zapłaty. «Wnet ja ci zapłacę!
Krzyknie Wilk; czy ci nie dość, Bocianie zuchwały,
Żeś szyję z mojej paszczy wyciągnął swobodnie?
Wiedz, że Wilk srogo karci niewdzięczności zbrodnię:
Radzę ci przeto, uchodź, pókiś cały.»


A to mniejszy brat ;)



 Pozdrowienia nad pięknego morza i płowych łąk,

am 

czwartek, 2 lutego 2023

powiedzmy omułek

  Tej zimy było wyjątkowo ciemno i  chłodno. Mimo niedogodności konsekwentnie "dłubałam" przy drugiej części miłosnej historii z Gwiazdozbioru Węża. Tym sposobem siłą woli i mocą wyobraźni narodził się "On" - partner Wątrobianki. Piszę on, bo jeszcze nie mam pewności co do imienia, a sprawa poważna i trzeba się zastanowić. Dzisiaj ptaki w lesie śpiewały jak szalone i przez chwilkę zrobiło się jaśniej, te pierwsze lutowe promienie słoneczne złapaliśmy, żeby zrobić zdjęcie obrazu niewybitnym smartfonem. Także wycieram pędzle i lecę dalej, ciekawe co czeka za rogiem.

am

 PS Jednak podmieniłam zdjęcia, bo ciemne były, jak w zupie u pingwina ;)

Nieświęci garnki lepią ;)


"On w Gwiazdoabiorze Węża" - druga część dyptyku, olej na desce, 55x138cm


Fragment


W końcu razem "Para z Gwiazdozbioru Węża",  dwa panele drewniane w sumie 110x138 cm, technika olejna


 

 
 
 
 



czwartek, 27 października 2022

wątrobianka w gwizdozbiorze wężą

W październiku rodzą się skorpiony... i malarie

Całkiem niedawno dzieci zapytały mnie: " Gdy miałaś tyle lat co my, to kim chciałaś zostać, wiedziałaś co chcesz/będziesz robić w życiu?". Po zastanowieniu, doszłam do wniosku, że mam jednak cudownie prostą konstrukcję, zupełnie jak konstrukcja cepa i z tego powodu było mi trochę łatwiej. Zatem od dziecka (nie mam pewności czy już od urodzenia) wiedziałam , że jestem malarką i nie próbowałam nawet myśleć o innych profesjach. Jako mała dziewczynka dużo rysowałam, malowałam i wszystko się zgadzało w końcu miałam być/byłam malarką. W życiu nastoletnim była rewolucja, malowanie obrazków zarzuciłam całkowicie na rzecz robienia z siebie samej osobliwego dzieła sztuki, latania po koncertach, dyskotekach i za muzykami w czarnych skórach. Chociaż w tym czasie nawet pędzla do ręki nie brałam, to nadal tkwiłam w przekonaniu, że jestem malarką z krwi i kości. W pobliżu 18-tki zaczęłam ponownie malować, bo przecież byłam malarką, a potem robiłam sobie kolejne przerwy, będąc malarką. Reasumując czy maluję czy nie bez zawahania tkwię w przekonaniu, że jestem urodzoną malarką. Prześladują mnie natomiast bałagan w farbach i strach przed białym płótnem, a odciąga proza życia, z perspektywy czasu można sobie jakoś z tym wszystkim poradzić. Nieskrywaną satysfakcję sprawia mi fakt, że nigdy nie namalowałam żadnej rzeczy, z którą bym się nie zgadzała, uważała za pobieżną, odtwórczą, kopiowaną, robioną pod publikę czy dla zysku. Lekki dyskomfort, a czasem duży zgrzyt sprawia  poczucie totalnego frajerstwa, bycia malarskim głupkiem, który nie ma niczego poza poczuciem racji. W końcu tu ludzie porobili "kariery" i poszli dalej, a ja wciąż tkwię w dziwnych przekonaniach, tutaj wrodzona konstrukcja cepa raczej wadzi niż pomaga ;) Natomiast największym plusem  twórczego autsajderstwa jest możliwość swobodnego wyrażania opinii i całkowitego obywania się bez wazeliny, a na to nie każdego dzisiaj jednak stać  ;*

Wątrobianka w Gwiazdozbiorze Węża  

Namalowana z czułością na wiekowej sklejce, dziergana nieco dłużej niż miałam w zamiarze. Ciągle mi coś nie pasowało, drażniło i format taki dziwny, długaśny (55x138cm) nie ułatwiał.  Do kompletu na sztalugach czeka już w starterach  napoczęta drugą część z postacią pana - towarzysza Wątrobianki, ale on ciągle jakiś niekompletny, niedokończony, to go nie ujawniam. Możliwe, że portret Wątrobianki jest "przemalowany",  jednak pocieszam się, że bagaż emocjonalny, który upakowałam w tym wydłużonym kawałku deski, jakąś tam wartość ma, no w każdym razie większą od starej deski ;). Debilus Telefonus tym razem konkretnie pospłaszczał kolory, szczęśliwie idea pozostała.

Wątrobianka w Gwiazdozbiorze Węża, obraz olejny na sklejce, wymiary: 55x138cm


Fragment górnej części obrazu


 

Buziam, pieszczę i szeleszczę

am

sobota, 11 grudnia 2021

o trudach tworzenia i innych dylematach

 Całodobowe mroki i permanentny brak słońca  akurat w moim przypadku dobrze służą twórczej aktywności. Latem człowiek się zatraca, bo wołają: morze, gleba, łopatka, sadzonki, góry, rowery, cały świat! Tymczasem obecnie nadmiaru bodźców brak... W takich okolicznościach - mrokach baroku, pustce szczelnie okrytej mazowieckim błękitem (kolor ścierki do podłogi),  jednostajnie nawołują   mnie  chrypliwym głosem a to pusty blejtram, a to stara sklejka, czasem kawałek kartonu Ja wiem, to się leczy...  W listopadzie na przykład takie trudne dyskursy z zagruntowaną sklejką prowadziłam (ta pierwsza to sklejka, druga to ja)

 -  Podejdź no kochaneńka tu do mnie i zrób chociaż kreseczkę albo kropeczkę, albo napluj chociaż kwaaa!.. 

-  Nie podejdę, niech cię kurz otoczy i pajęczyna obklei kwaaaaaa!

-  A dlaczegóż to złociutka? 

-  Bo jem czekoladę, a potem zjem batona i chcę poleżeć i mieć luksusowo!

- Nieładnie słoneczko, będziesz gruba i brzydka, zrób kropeczkę, a dam ci buziaczka! 

Po jakimś czasie ulegam osobliwej zanęcie, coś tam maznę i poszło...  Ja Szanowni Państwo, jak już kiedyś wspominałam nie szczególnie przepadam za trudem malowania, użeraniem się z niezakręconymi tubkami farb i Oblubieńcem, który wygłasza prelekcje na temat BHP w miejscu pracy artysty. Byłabym jednak hipokrytką, gdybym nie przyznała się do jednej słabości - rzeczy, którą lubię bardzo, ja kocham kończyć dzieło, stawiać ostatnią intelektualną kropeczkę. Pamiętacie jak w filmie Mr Turner, malarz jeszcze w trakcie wystawy domalowuje czerwony punkcik na obrazie? Jak ja to rozumiem..

Olej na sklejce, 100x120cm
.

Portret Madonny na dobry dzień - o co cho?

  Na załączonym obrazku umościła się "Madonna z Dzieciątkiem, szczygłem i jarzębiną" nieformalnie nazwana przeze mnie  "Madonną na dobry dzień".  Jest to  dzieło olejne (100x120cm), namalowane na wiekowej sklejce, Przezornie użyłam  farb w dobrym gatunku (chociaż z wyprzedaży), w końcu obraz powinien przetrwać wieki. Nawiasem mówiąc farby artystyczne to raczej kosztowna impreza o czym nie każdy wie. Spotkałam raz jeden w "plastyku" Stanisława Baja (profesora i malarza uznanego!), który z namaszczeniem kupował jedną jedyną mikro tubkę szlachetnej urody farby niebieskiej (coś za około stówkę) i był bardzo podekscytowany "Jaka ona piękna, cudowna, co za  kolor, a jak się ładnie kładzie!". Wracając do Madonny, dla mnie temat niełatwy, bo nie jestem klasyczną malarką sakralną, nie mam nawet moherowego beretu, bo kocham filcowe, do tego jednak nie jestem fanką tak modnych "swobodnych" interpretacji. Z tych wszystkich przemyśleń, z tego depresyjnego mroku i braku witaminy D3 stworzyłam dzieło tak zagmatwane, że aż miałam problem z jego ukończeniem i momentami byłam bliska czarnej jak smoła rozpaczy i po co mi to było? Można powiedzieć, że ostatecznie z rozsądku przestałam Madonnę  przemalowywać (co w pewnym momencie poważnie groziło przemianie Marii w Józefa), natomiast  na sztaludze ustawiłam kolejną sklejkę i zobaczymy...

Fragment obrazu


Wysyłam uśmiechy i ciepło pozdrawiam

am