Kto maluje ciemne obrazy, ten ma pewnie załamanie nerwowe i ciemno w domu ;)
Kolejny październik, kolorowe liście, ciepełko nasączone zapachem ogródkowych winogron i nieznośny niepokój, że wszystko tak szybko... W tej aurze malarka z wiecznym niedoczasem w końcu wydusiła z siebie kolejne "dzieło". Dzieło, bo na niedzieła zdecydowanie szkoda czasu i atłasu (czytaj farb). Zresztą malowanie obrazów zdaje się obecnie nieco archaicznym i bezcelowym zajęciem, przynajmniej to w wydaniu klasycznym. Małe płócienko nie przebije przecież przebojowych "wytworów" korzystających z technicznych udogodnień z dobranym modnym tematem. Chociaż z drugiej strony, na pocieszenie, to właśnie te "małe obrazki" odwiecznie wiszące na ścianach domów w najbardziej intymny sposób uczestniczą w życiu ich mieszkańców.
Do tego dochodzi sentyment, który znaczy wiele, bo cudownie zabezpiecza byt dzieła. Sytuacja się komplikuje, gdy nadchodzą następcy, zdarza się, że niewtajemniczeni, nieświadomi tradycji i własnej tożsamości. Kolejne pokolenia w ramach gruntownych porządków, oczyszczania umysłu i aury potrafią hurtowo wyzbyć nie tylko paździerzowych gratów ale z rozpędu również cudzych (własnych) wspomnień. Dla mnie najsmutniejsze są wyrzucone, porzucone zdjęcia, do kupienia za złotówkę z kartonowego pudełka na pchlim targu, ale widok niechcianych obrazów równie mocno boli i łapie za gardło.
Pozdrowienia znad "jeziora" baliał ;)
Wiwat jesień, wiwat pomarańczowy!
am