Podróże małe i duże...
W lutym
Zaprosił do siebie malarkę znany, zagraniczny malarz sztalugowy - Wincenty Van coś tam, spotkali się u niego w domu. To nie była żadna randka, tylko zwykłe zaproszenie na niedzielny obiad. Na tę okazję Wincenty samodzielnie ugotował barszcz czerwony z buraków, natomiast malarka przyniosła własnoręcznie ulepione uszka z grzybami, które następnie z wdziękiem dorzuciła do krwisto czerwonej zupy. Po barszczu podano wieprzowe uszy pieczone na ruszcie z chilli oraz młode czerwone wino. Potem był deser - pyszne kruche ciasteczka z melasą, kształtem przypominające muszle tudzież zawstydzone, bo rumiane uszy. Po obiedzie artyści pili kawę po turecku i rozmawiali o sztuce Aborygenów, było wesoło i niebanalnie. Gdy zaczęło zmierzchać, uświadomili sobie, że ciekawym trafem tego dnia w Ameryce rozdają Oskary i będzie transmisja na żywo w holenderskiej telewizji. Wicek stanął na wysokości zadania i wytargał z szafy stary, zakurzony telewizor, natomiast malarka zupełnie przypadkiem znalazła w swojej dywanikowej torebce sprawny dekoder tv oraz antystatyczną ściereczkę z irchy. Oskary jak zwykle były trochę nudne i bardzo światowe. Zrobiło się późno, senną, relację z gali przerywał jedynie co jakiś czas dzwonek telefonu od zniecierpliwionego męża artystki i pikanie sms-ów, które hurtowo przysyłały opuszczone dzieci. Oboje pewnie zasnęli by w końcu na dobre przed ekranem, gdyby nie pewien film animowany nominowany w ważnej kategorii, który całkowicie wyprowadził malarza z równowagi. Wincenty, obejrzał uważnie zwiastun, po czym kazał sobie wyguglować na telefonie artystki jak najwięcej szczegółów, następnie wyjął z szuflady wielką, staromodną brzytwę i oświadczył: - Jak to coś wygra, to odetnę sobie ucho, pomożesz? Co było robić artystka, która musiała przyznać, że film jest jawną profanacją dzieł Wincentego, zgodziła się na ewentualną pomoc w amputacji organu. Potem, było już tylko gorzej, malarka, która nie znosi widoku prawdziwej krwi, wpadała w wewnętrzną paniko-depresje, natomiast Wicek rzucał czym popadnie i złorzeczył. Na szczęście finał spotkania zakończył się happy endem w iście hollywoodzkim stylu, film "Mój Vincent" dostał duże nic i obyło się bez rozlewu krwi.Uszczęśliwiony malarz, zaprosił malarkę na lody do nocnego sklepu na stacji benzynowej Shell, była niedziela i wiadomo, wszystkie inne sklepy były pozamykane.
W marcu
"Portret damy ze świnką morską" - rysunek- malunek na tekturze, 50x70cm
Umęczona kaszlem i katarem, niczym lekarstwa potrzebowała światła, ciepła i koloru. Egzotyczna podróż do krainy tysiąca i jednej nocy okazała się strzałem w dziesiątkę. Zrobiła tylko jedno zdjęcie - pędzlami, bo aparat padł na jakąś tropikalną cholerę.
Wyszperane gdzieś w pudle za złotóweczkę...
am