Zawieszam na blogu portrecik kredkowo - ołówkowy 30x40cm...
... i dodaję taką historyjkę prawdziwą :-)
Kiedy dawno temu chodziłam do szkoły, nauka rosyjskiego była obowiązkowa. Rusycystki jawiły mi się w owym czasie, jako wszechwładne monstra gnębiące mnie i resztę dziecio-ludzkości.
Fakt, pilną uczennicą nie byłam - brakowało mi motywacji. Z mojego punktu był to język wroga, nie zachwycałam się jeszcze Gogolem, ani Dostojewskim. W rodzinnym domu nad toaletą, wisiał dumnie przyszpilony portret Lenina. Na sznurku wesoło dyndała przytwierdzona do muszli klozetowej - oprawiona w czerwoną skórę konstytucja ZSRR. Gdy monstrualnych rozmiarów nauczycielka (o której pieszczotliwie mówiłam "Ruska "), niczym wilk do zająca, zaryczała na koniec semestru - Nu pogodi!... Żarty się skończyły i mama postanowiła znaleźć dla mnie ratunek - korepetycje...
Moją korepetytorką została pani A. sąsiadka znajomej mamy. Pani A. znajdowała się w nieciekawym położeniu... Jak opowiadała znajoma, mąż owej pani był nałogowym pijakiem, łazęgą i potworem. Pani A. okazała się osobą miłą i kompetentną, udzielała mi lekcji przez kilka miesięcy. Mieszkanie było skromne, A. z podkrążonymi oczami wyglądała na przygnębioną i zmęczoną. Lekcje odbywały się w asyście jej małych, smutnych dzieci. Pieniądze z lekcji niewątpliwie ważyły na budżecie tej rodziny. Z panem A. szczęśliwie nie miałam przyjemności się wtedy spotkać. Tyle zapamiętałam. Naturalnie z czasem wyrzuciłam z głowy ten adres i tych ludzi.
Po wielu, wielu latach (z powodu który pominę, aby niepotrzebnie nie rozciągać opowieści), znalazłam się zupełnie przypadkowo, w tym samym mieszkaniu. Tym razem spotkałam tylko pana A. - gadatliwego dziwnego starszego człowieka. A. chętnie opowiadał o tym jak niegdyś był pilotem i latał po całym świecie. O tym jak zaczął pić, zaniedbywać rodzinę i wyrzucili go z LOT-u. Potem zaciągnął się na statek obcej bandery, pływał po morzach i oceanach. Cały czas żłopał wódę - więcej i więcej, w końcu sięgnął dna. Przestał być człowiekiem stał się bezdusznym pijakiem , łazęgą, łachudrą, a wszystko trwało latami...Raptem stało się coś,niezwykłego, A. z dnia na dzień przestał pić, postanowił być dobry i tylko dobry.
Dzisiaj pan A. dokarmia codziennie wszystkie koty i gołębie w okolicy, mieszkanie wypełnione jest po brzegi karmą dla zwierząt, na fotelach siedzą psy i koty. Dzieci dorosły, żona jest najważniejsza i nieba by jej A. uchylił. Jest dobry i czuły. Pani A. tym razem nie spotkałam, nie było jej w domu. Wygląda na to, że wybaczyła.
Dopiero po kilku dniach od wizyty skojarzyłam że pan A., to ten niecny, mąż mojej korepetytorki z przed lat. Przypomniałam sobie mieszkanie i ludzi, skojarzyłam fakty. Podobno każdego w życiu spotyka się dwa razy, historia zatoczyła krąg.
Tylko nie wiem jaka jest puenta tej opowieści. Mam wątpliwość czy na pewno wszystko można wybaczyć, naprawić. Czy to w ogóle jest historia o miłości?
am
Bo ta sportretowana taka ciepla, miła i zapominająca złe, z mechatymi motylami, które na skrzydełkach mają zacieniający pyłek co pozwala zapomnieć;))) ...tak sobie pomyślałam:)
OdpowiedzUsuńTo bardzo możliwe... W imieniu kredkowo - ołówkowej dziękuję za ciepłe słowa zrozumienia.
OdpowiedzUsuń