Czasami "artysta" ma wenę. Myśl wielką, którą musi koniecznie "przelać" na coś (szeroki wachlarz możliwości w tym zakresie) . W moim przypadku tym razem, dość banalnie: "przelane" kredkami i ołówkiem na papier. Natychmiast przystępuję natchniona do aktu tworzenia. Działam na podłodze - tylko tu mam odpowiednią przestrzeń, wolność artystyczną. Otoczona pudłami kredek - nurzam się w sztuce, co to będzie, co to będzie? Możliwe, że wiekopomne dzieło! Nie jestem rozmowna - jestem skupiona. Lepiej do mnie nie podchodzić, bo warknę, ugryzę... Gram główną i jedyną rolę w tym monodramie...
Przechodzi mąż. Łypię nań groźnie. Jest szansa, że spłoszę intruza.
Niestety...
- O Pawlikowska, zgadłem...
- Cooo? (Gdzie siekiera, gdzie?)
- No Pawlikowska, wypisz wymaluj.
- Jaka znowu Pawlikowska? O co ci, o co?
- No jak to jaka - Jasnorzewska. Rysujesz Pawlikowską - Jasnorzewską, prawda?
- Wrrrrrrr..............................................(Siekiera daleko... w garażu)
Spłoszona "Pawlikowska" w kraciastej piżamie - mój "wypadek przy pracy"
Nie podtrzymuję miłej pogawędki. Lodowato spławiam życiowego wybranka. Sio, kysz!
Odchodzi niepocieszony...
Zdekoncentrowana skupiam się z całych sił, naprawiam co zepsute.
Czy uda się nadrobić? A co z weną nadwyrężoną?
Nie upływa pięć minut. Przychodzi spragniona kontaktu z matką - córka Idalka.
Jak odstraszyć natrętną istotę, czy godzi się własne dziecko odrzucić?
Matce - nie, artystce ... można próbować!
- Mamusiu, ale ładnie rysujesz...
- Jestem zajęta wrrrr...
- Możemy mamusiu porysować razem?
- Musisz? wrrrr...
- Dziękuję mamusiu. Czy mogę pożyczyć twoje kredki?
- Tak, częstuj się kochanie wrrrr...
- Narysuję mamusiu siostrzyczkę dla twojej dziewczynki. Dorysuję jej uszka i pazurki...
- Wrrrrrr.....................................................
Siostra "Pawlikowskiej" według małej Idy
Z dzieła nici! Wszystko stracone. Zrezygnowana kończę obrazek. Samoistnie wyłania się Pawlikowska po przejściach!!! Pawlikowska - Jasnorzewska ... z wybałuszonymi gałami w kraciastej piżamie .
Portret od razu zyskuje parę - wizerunek siostry, narysowany przez młodą artystkę - Idę.
Siostra Pawlikowskiej - Jasnorzewskiej, czyli ani chybi Magdalena Samozwaniec.
Oj Kossakówny będą mnie straszyć po nocach....
Zdjęcie młodej poetki (źródło internet)
Ukłony,
am
czwartek, 20 lutego 2014
piątek, 14 lutego 2014
kredkowo - ołówkowa
Zawieszam na blogu portrecik kredkowo - ołówkowy 30x40cm...
... i dodaję taką historyjkę prawdziwą :-)
Kiedy dawno temu chodziłam do szkoły, nauka rosyjskiego była obowiązkowa. Rusycystki jawiły mi się w owym czasie, jako wszechwładne monstra gnębiące mnie i resztę dziecio-ludzkości.
Fakt, pilną uczennicą nie byłam - brakowało mi motywacji. Z mojego punktu był to język wroga, nie zachwycałam się jeszcze Gogolem, ani Dostojewskim. W rodzinnym domu nad toaletą, wisiał dumnie przyszpilony portret Lenina. Na sznurku wesoło dyndała przytwierdzona do muszli klozetowej - oprawiona w czerwoną skórę konstytucja ZSRR. Gdy monstrualnych rozmiarów nauczycielka (o której pieszczotliwie mówiłam "Ruska "), niczym wilk do zająca, zaryczała na koniec semestru - Nu pogodi!... Żarty się skończyły i mama postanowiła znaleźć dla mnie ratunek - korepetycje...
Moją korepetytorką została pani A. sąsiadka znajomej mamy. Pani A. znajdowała się w nieciekawym położeniu... Jak opowiadała znajoma, mąż owej pani był nałogowym pijakiem, łazęgą i potworem. Pani A. okazała się osobą miłą i kompetentną, udzielała mi lekcji przez kilka miesięcy. Mieszkanie było skromne, A. z podkrążonymi oczami wyglądała na przygnębioną i zmęczoną. Lekcje odbywały się w asyście jej małych, smutnych dzieci. Pieniądze z lekcji niewątpliwie ważyły na budżecie tej rodziny. Z panem A. szczęśliwie nie miałam przyjemności się wtedy spotkać. Tyle zapamiętałam. Naturalnie z czasem wyrzuciłam z głowy ten adres i tych ludzi.
Po wielu, wielu latach (z powodu który pominę, aby niepotrzebnie nie rozciągać opowieści), znalazłam się zupełnie przypadkowo, w tym samym mieszkaniu. Tym razem spotkałam tylko pana A. - gadatliwego dziwnego starszego człowieka. A. chętnie opowiadał o tym jak niegdyś był pilotem i latał po całym świecie. O tym jak zaczął pić, zaniedbywać rodzinę i wyrzucili go z LOT-u. Potem zaciągnął się na statek obcej bandery, pływał po morzach i oceanach. Cały czas żłopał wódę - więcej i więcej, w końcu sięgnął dna. Przestał być człowiekiem stał się bezdusznym pijakiem , łazęgą, łachudrą, a wszystko trwało latami...Raptem stało się coś,niezwykłego, A. z dnia na dzień przestał pić, postanowił być dobry i tylko dobry.
Dzisiaj pan A. dokarmia codziennie wszystkie koty i gołębie w okolicy, mieszkanie wypełnione jest po brzegi karmą dla zwierząt, na fotelach siedzą psy i koty. Dzieci dorosły, żona jest najważniejsza i nieba by jej A. uchylił. Jest dobry i czuły. Pani A. tym razem nie spotkałam, nie było jej w domu. Wygląda na to, że wybaczyła.
Dopiero po kilku dniach od wizyty skojarzyłam że pan A., to ten niecny, mąż mojej korepetytorki z przed lat. Przypomniałam sobie mieszkanie i ludzi, skojarzyłam fakty. Podobno każdego w życiu spotyka się dwa razy, historia zatoczyła krąg.
Tylko nie wiem jaka jest puenta tej opowieści. Mam wątpliwość czy na pewno wszystko można wybaczyć, naprawić. Czy to w ogóle jest historia o miłości?
am
... i dodaję taką historyjkę prawdziwą :-)
Kiedy dawno temu chodziłam do szkoły, nauka rosyjskiego była obowiązkowa. Rusycystki jawiły mi się w owym czasie, jako wszechwładne monstra gnębiące mnie i resztę dziecio-ludzkości.
Fakt, pilną uczennicą nie byłam - brakowało mi motywacji. Z mojego punktu był to język wroga, nie zachwycałam się jeszcze Gogolem, ani Dostojewskim. W rodzinnym domu nad toaletą, wisiał dumnie przyszpilony portret Lenina. Na sznurku wesoło dyndała przytwierdzona do muszli klozetowej - oprawiona w czerwoną skórę konstytucja ZSRR. Gdy monstrualnych rozmiarów nauczycielka (o której pieszczotliwie mówiłam "Ruska "), niczym wilk do zająca, zaryczała na koniec semestru - Nu pogodi!... Żarty się skończyły i mama postanowiła znaleźć dla mnie ratunek - korepetycje...
Moją korepetytorką została pani A. sąsiadka znajomej mamy. Pani A. znajdowała się w nieciekawym położeniu... Jak opowiadała znajoma, mąż owej pani był nałogowym pijakiem, łazęgą i potworem. Pani A. okazała się osobą miłą i kompetentną, udzielała mi lekcji przez kilka miesięcy. Mieszkanie było skromne, A. z podkrążonymi oczami wyglądała na przygnębioną i zmęczoną. Lekcje odbywały się w asyście jej małych, smutnych dzieci. Pieniądze z lekcji niewątpliwie ważyły na budżecie tej rodziny. Z panem A. szczęśliwie nie miałam przyjemności się wtedy spotkać. Tyle zapamiętałam. Naturalnie z czasem wyrzuciłam z głowy ten adres i tych ludzi.
Po wielu, wielu latach (z powodu który pominę, aby niepotrzebnie nie rozciągać opowieści), znalazłam się zupełnie przypadkowo, w tym samym mieszkaniu. Tym razem spotkałam tylko pana A. - gadatliwego dziwnego starszego człowieka. A. chętnie opowiadał o tym jak niegdyś był pilotem i latał po całym świecie. O tym jak zaczął pić, zaniedbywać rodzinę i wyrzucili go z LOT-u. Potem zaciągnął się na statek obcej bandery, pływał po morzach i oceanach. Cały czas żłopał wódę - więcej i więcej, w końcu sięgnął dna. Przestał być człowiekiem stał się bezdusznym pijakiem , łazęgą, łachudrą, a wszystko trwało latami...Raptem stało się coś,niezwykłego, A. z dnia na dzień przestał pić, postanowił być dobry i tylko dobry.
Dzisiaj pan A. dokarmia codziennie wszystkie koty i gołębie w okolicy, mieszkanie wypełnione jest po brzegi karmą dla zwierząt, na fotelach siedzą psy i koty. Dzieci dorosły, żona jest najważniejsza i nieba by jej A. uchylił. Jest dobry i czuły. Pani A. tym razem nie spotkałam, nie było jej w domu. Wygląda na to, że wybaczyła.
Dopiero po kilku dniach od wizyty skojarzyłam że pan A., to ten niecny, mąż mojej korepetytorki z przed lat. Przypomniałam sobie mieszkanie i ludzi, skojarzyłam fakty. Podobno każdego w życiu spotyka się dwa razy, historia zatoczyła krąg.
Tylko nie wiem jaka jest puenta tej opowieści. Mam wątpliwość czy na pewno wszystko można wybaczyć, naprawić. Czy to w ogóle jest historia o miłości?
am
środa, 5 lutego 2014
się trzy-mamy
Lipiec 2006, w gabinecie ginekologicznym
- Gratuluję jest pani w ciąży! Teraz musimy zrobić usg.
Sierpień 2006, w pracowni ultrasonografii
- O jest, jest...oj będą bliźnięta! Gratuluję, podać pani wodę?
Październik 2006 w pracowni ultrasonografii
- Hm, oj, taaak, yyy... muszę zadzwonić do kolegi, skonsultować się. Czy pani przyszła sama?
Aha, dobrze sama...tak, są trzyyy, trzy widzę!.......................................................
Wypiszemy szybciutko kartę zagrożonej ciąży, taka procedura. Proszę nie płakać...
Dzisiaj ukochane "trzy" kończą siedem lat, zleciało!
Olej na płótnie 100x70cm; namalowany 2-3 czerwca 2008 roku.
Kolorystyka obrazu wyraźnie zainspirowana zupkami miksowanymi dla niemowląt (marchew, mięso, brokuł, burak, ziemniak). Jak na to dzisiaj patrzę, te ugry, sjeny, umbry... paleta barw pokrywa się 100% z tym, co w pampersie ;-D
am
- Gratuluję jest pani w ciąży! Teraz musimy zrobić usg.
Sierpień 2006, w pracowni ultrasonografii
- O jest, jest...oj będą bliźnięta! Gratuluję, podać pani wodę?
Październik 2006 w pracowni ultrasonografii
- Hm, oj, taaak, yyy... muszę zadzwonić do kolegi, skonsultować się. Czy pani przyszła sama?
Aha, dobrze sama...tak, są trzyyy, trzy widzę!.......................................................
Wypiszemy szybciutko kartę zagrożonej ciąży, taka procedura. Proszę nie płakać...
Dzisiaj ukochane "trzy" kończą siedem lat, zleciało!
Olej na płótnie 100x70cm; namalowany 2-3 czerwca 2008 roku.
Kolorystyka obrazu wyraźnie zainspirowana zupkami miksowanymi dla niemowląt (marchew, mięso, brokuł, burak, ziemniak). Jak na to dzisiaj patrzę, te ugry, sjeny, umbry... paleta barw pokrywa się 100% z tym, co w pampersie ;-D
am
Subskrybuj:
Posty (Atom)